Pisanie bloga kulinarnego to wcale nie taka prosta sprawa. Sporo czasu poświęcam na myślenie, wymyślanie, zastanawianie się, szukanie, opracowywanie i wybieranie. Mowa oczywiście o przepisach. Następnie wpadają one na moją listę i czekają aż je wykorzystam. Po sprawdzeniu przepisu, zrobieniu zdjęć i ich drobnej obróbce nadchodzi czas decyzji, co opublikować jako pierwsze. Bywają dni, że testuję 2-3 przepisy (wiadomo, nie zawsze mi coś wyjdzie tak, jakbym chciała albo okazuje się, że zdjęcia wyszły naprawdę straszne), a potem przez kolejne kilka robię "zwykłe" i sprawdzone już dania, o których już pisałam albo pisać nie będę. I obiecałam sobie, że będę wrzucać przepisy w takiej kolejności, w jakiej został wykonane. Ale tym razem nie mogłam czekać! Muszę się Wam pochwalić tortem przygotowanym na urodziny wujka.
Tort, który miał być czekoladowy. Wyszedł, od spodu, przez krem, polewę i dekoracje
mocno czekoladowy.
Składniki na jeden blat ciasta 26cm:
-70g gorzkiej czekolady
-1/4 szklanki maślanki
-8 łyżek cukru
-130g mąki
-1,5 łyżki kakao
-0,5 łyżeczki sody
-1/3 łyżeczka proszku do pieczenia
-60g masła
-jajko
-75ml mleka
Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. W garnuszku roztapiamy czekoladę razem z maślanką i połową cukru, studzimy. Do miski przesiewamy mąkę, kakao, sodę oraz proszek do pieczenia. W dużej misce ucieramy miękkie masło na puszysty, jasny krem. Następnie do masła dodajemy żółtko i resztę cukru, ucieramy dalej. Do maślanej masy wlewamy masę czekoladową i razem miksujemy. Dosypujemy składniki suche na zmianę z mlekiem i mieszamy na gładką masę. Na koniec ubijamy białko z szczyptą soli i delikatnie mieszamy z resztą masy. Przelewamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i pieczemy ok 25 minut. Otwieramy piekarnik na kilka minut, a następnie wyjmujemy ciasto i studzimy.
Blaty wykonałam trzy, czyli cała procedura x3.
Dwa zdjęcia już z imprezy, babcia chciała usypać "45" z migdałów,
ale ja stwierdziłam, że jak ma być czekoladowo to do końca.
Cyfry wykonałam sama z czekolady :)
Składniki na przełożenie, krem i polewę:
-słoiczek konfitury wiśniowej
-1/4-1/3 szklanki wódki
-350g mascarpone
-1,5 tabliczki gorzkiej czekolady
-450ml kremówki
-1/3 szklanki cukru pudru
-150ml śmietanki kremówki
-250g dowolnej czekolady (u mnie pół na pół gorzka z mleczną)
Zawartość słoiczka przekładamy do garnuszka, dolewamy alkohol i blendujemy. Następnie smarujemy tym blaty. Z racji tego, że piekłam trzy osobne to każdy miał zasklepioną górę, więc nożem zdarłam nieco ciasta i dzięki temu nie miałam problemów z rozsmarowaniem.
Czekoladę (1.5 tabliczki) rozpuszczamy w kąpieli wodnej i studzimy. Wlewamy ją do mascarpone, miksujemy. Śmietanę (450ml) ubijamy z cukrem pudrem na sztywno i mieszamy z masą czekoladową. Wstawiamy na ok. godzinę do lodówki.
Śmietankę (150ml) podgrzewamy w garnuszku, dorzucamy do tego połamaną czekoladę (250g). Mieszamy do uzyskania gładkiej masy, odstawiamy do przestudzenia i zgęstnienia.
Blaty smarujemy "wiśniówką", następnie nakładamy całą masę z mascarpone, a na górę wylewamy zgęstniałą polewę i rozsmarowujemy ją na torcie. Wkładamy do lodówki, najlepiej na całą noc.
Jeśli chodzi o dekoracje to zrobiłam trochę "wiórów" - rozpuściłam czekoladę w kąpieli wodnej, wylałam na folię plastikową i pozwoliłam jej trochę zastygnąć, a następnie ostrym nożem zdzierałam warstwy.
Cyfry również są z czekolady roztopionej w kąpieli wodnej. Pozwoliłam jej trochę zgęstnieć w misce i wylałam na folię robiąc kształt cyferek. Warstwa jest podwójna, żeby były twardsze. I są popaćkane białą czekoladą. Do tego z dołu '5' dorobiłam nóżkę (taki kawałek dodatkowy, jak jest przy świeczkach w kształcie cyfr), przy '4' wystarczyło zrobić ją nieco dłuższą. Wierzch tortu nakroiłam i umieściłam cyfry.
***
Jak się można domyślić weekend minął bardzo dobrze :) Z samego rana w sobotę ruszyliśmy na narty razem z L. i Rodzicielką. Momentami droga była bardzo stresująca, bo na autostradzie była koszmarna mgła, a ja jeszcze nigdy nie prowadziłam w takich warunkach. Pojeździliśmy kilka godzin, słońce grzało i dobrze, że wzięłam cienką kurtkę :) Skoczyliśmy na obiad do restauracji w Wiśle, tuż przed Szczyrkiem. Gdzie mają własny staw rybny i obłędne pstrągi. A do tego jest położona dość wysoko, więc siedzieliśmy na tarasie i mogliśmy patrzeć w dolinę.
U wujków okazało się, że Mała K. jest chora (trzeciego dnia w przedszkolu coś złapała), więc kichała, kaszlała, płakała i marudziła. Ale i tak się przytulała i była mniej rozbrykana niż zawsze. Dostaliśmy piękną "pisankę-wydzierankę". Uwielbiam spędzać czas u wujków. Mieszkają na obrzeżach miasta, przy lesie, więc normalne jest to, że 10 metrów od domu przebiega stado sarn, a bażanty sobie spacerują po drodze.
Niedziela rodzinnie, wspólny obiad z rodzicami, a po obiedzie na rowery. Z racji tego, że po Gliwicach ciężko się na rowerze jeździ, dla samego sportu tym bardziej, więc od lat jeździmy na polach za osiedlem. Od kilku lat biegnie tamtędy autostrada, a droga pomocnicza świetnie się nadaje to uprawiania spotów wszelakich. I z zaskoczeniem dzisiaj stwierdziliśmy, że pojawiają się tłumy ludzi. Rowery, rolki, bieganie, nordic walking czy "biegówki" na kółkach. Cieszę się, że coraz więcej ludzi zaczyna się ruszać i wolą spędzić niedzielne popołudnie z dziećmi na rolkach niż w domu czy w sklepie.
Dzisiaj rozpoczynam tydzień od zumby i wykładów. A na dworze jest tak przyjemnie :)
I tylko nie daje mi spokoju marudzenie mojej rodziny.
Do babci przyłączyła się mama jakiś czas temu, a przedwczoraj wujek.
Że schudłam. Ech...dopóki nic ze mnie nie spada to nie jest źle.